Copyrights @ Journal 2014 - Designed By Templateism - SEO Plugin by MyBloggerLab

sobota, 9 maja 2015

REAKTYWACJA. ROCZNICA ŚLUBU




Była w zeszłym miesiącu. Przypomniała mi o tym, że niegdyś tutaj pisywałam, a następnie przepadłam bez wieści, co mogło dać mylne wrażenie, że hajtnięcie się przypomina zsyłkę na Sybir albo do miejsca, gdzie Internet jest na żetony. Że kierat obowiązków nie daje wytchnienia, a najsłodszą melodią jest rytm klepanych kotletów i monotonne buczenie odkurzacza. TO NIE PRAWDA.  Tzn.  kocham mięso i ostatnio mam wrażenie przyrośnięcia magicznej ściereczki z Biedronki  do dłoni, ale to reorganizacja życia zasiała pustkę wśród wpisów. Albo moje lenistwo. Któreś na pewno.

Rocznica ślubu jak to rocznica każdej innej sprawy jest dobrym tematem do przemyśleń i podsumowań. Wśród nich o pierwsze miejsce walczy zapytanie – czy w ogóle warto brać ślub? Pomijam oczywiście kwestię najlepszej  w życiu kiecki, marzeń o zdjęciach niczym z okładki Vogue’a a efektów jak z magazynu młodego działkowicza. Wiadomym jest też, że po życzeniach ślubnych z nieba lecą dolary albo inne prezenty od Janusza i Grażynki – Twoich ulubionych weselnych gości. Istny deszcz talerzy, odkurzaczy i ręczników, któremu możesz zapobiec tworząc wcześniej listę, czyli wykazując pewną dozę inteligencji. Co jeszcze może przekonać do ślubu? Ideowcy sprytnie ułożonymi miejscami siedzącymi mogą zjednoczyć rodzinę, wywrotowcy ją podzielić. Może Ci się uda i nie podpiszesz intercyzy. Albo podpiszesz. Słowem – dla każdego coś miłego. Wśród tych plusów jeden króluje na liście niczym Korwin -  najlepsze jest życie PO ŚLUBIE.
Serio, decyzja o zamążpójściu była jedną z najlepszych, jeśli nie najlepszą (a za niezłą uważałam kupno Furbiego zamiast nart) w całym moim 25 letnim życiu. Wiadomo, u każdego może być inaczej (choć mam nadzieję, że nieczęsto się to zdarza). Ale nasz rok po ślubie jest nawet lepszy niż okres narzeczeństwa.

Po pierwsze – skończyły się dojazdy. Już nigdy więcej nie wydam na busa, żeby zobaczyć swojego męża! Witajcie w krainie oszczędności. Po drugie mieszkanie razem = urządzanie domu (najpierw bloku) = lepsze niż kupowanie butów i torebek! Kusi mnie zrobienie wpisu  o inspiracjach mieszkaniowych i efektach ciułania $ na remont, dostałam się w końcu na dorosły poziom zakupów, będący na równi z posiadaniem oszczędności przed 10-tym każdego miesiąca (niemożliwość). Po następne – najukochańsza osoba u swojego boku to największe szczęście. Muszę przeprosić się z Paulo Coelho i wyszukiwarką cytatów – to prawda i o tym trzeba rozmawiać, jak mawia największe osiągnięcie feministek od czasów aborcjostatku– Magdalena La Mania Ogórek.


Swoją przygodę poślubną rozpoczęliśmy w iście raperskim stylu. Po prostu na blokach. Przetykana była ona moimi dojazdami do pierwszej pracy w poważnej SA, której historia przypomina okładkę ostatnich wydań o Durczoku, dlatego jak każdy w tej sytuacji napiszę o czymś innym. Żyliśmy sobie i żyliśmy - aż tu nagle nadarzyła się sposobność przeskoczenia z w/w bloku do domu. Czy ktoś by z tego zrezygnował? No właśnie. I tak oto nasza miłosna historia toczy się teraz na własnym podwórzu wśród drzew, koni  a nawet dwóch kurek - otoczona dawnym płotem z maxmodels. Jak wygląda życie w mieście, w którym jest ustawowe święto chlebka a niedaleko od niego można zgarnąć koronę królowej kapuchy? Zobaczymy ^^ Póki co noszę order wiejskiej księżniczki przyznany mi przez Emi. Z dumą, bo mamy tu swoje królestwo ;)

piątek, 25 lipca 2014

RZYM - podróż poślubna w skrócie



Po wzruszających zaślubinach i przyjęciu weselnym, które spełniło moje odkryte na blogu marzenia m.in.:

1) TEN MĘŻCZYZNA NA MĘŻA,  w końcu uwiódł mnie skutecznie zbiorem zadań do matmy, chociaż na nią nie chodziłam i piórnikiem w pokemony za podlotka,
2) Niezaliczenie gleby podczas pierwszego tańca, nie w pierwszej minucie,
3) Suknia od projektanta (rodzice -  kocham Was!!!!),
4) Jedzenie, mnóstwo jedzenia, wszędzie jedzenie,

5) Goście zadowoleni bądź udający zadowolenie ;).


Przyszedł czas na małżeński obowiązek zagraniczny -  zwany powszechnie podróżą poślubną. Nie ma biedy (dzięki Wam goście weselni! Wiedziałam, że kwiatami prądu i wycieczki nie opłacę!)), lot do kolebki romantyczności klepnęliśmy – podekscytowani (ja) wizją  spędzenia miłośnie tygodnia w Rzymie, wybraliśmy termin. Najgorszy ever. My i tysiące pielgrzymów z całego świata, udaliśmy się do Włoch, każdy w innym celu. Ja pojeść pizzy, przytulać się ile wlezie i opalić pośladki, a reszta- wiadomo. Nie popełnijcie tego błędu co ja i znajcie się na kalendarzu. A jak chcecie, żeby było romantycznie to idźcie na randkę do Maka. Rzym - owszem, przepiękny, potykałam się o zabytki. Obywatelom w skarpetach wystających z sandałów o nośnych imionach Grażyna/Zbyszek i  o dyskretnej woni cebuli(4 euro za kawę?! Wypiję z termosu!) też się podobał. Ponawiam, wybierzcie inny termin. Oh wait, przecież bonusu w postaci takiego problemu nie będzie na świecie już nigdy więcej.




Ponieważ biuro podróży ITAKA przygotowało dla nas mnóstwo atrakcji łamiących morale w postaci niejadalnych posiłów o konsystencji rzygowinek, obrazu murzynków zbierających bawełnę nad małżeńskim łożem i braku kompetencji przewodnika, który równie dobrze mógłby oprowadzać nas po Sosnowcu – większość czasu staraliśmy się spędzać na własną rękę, po prostu ciesząc się sobą. I udało się, psioczenie na wspólnego wroga (ITAKA) dało efekt w postaci- zera spinek, chodzenia własnymi ścieżkami i zgapiania od miejscowych gdzie jedzą/co piją/i dlaczego to jest takie dobre. 
W naszej miejscowości czas się zatrzymał na latach 90’, żałuję, że wyrzuciłam świecące adidasy i karteczki z segregatora, mogłabym wymienić się tu za makaron. Ale za to niespieszna atmosfera zawieszona pomiędzy zabytkami a morzem sprzyjała rozmowom i nadrabianiu zaległości czytelniczych.  Wyszło bardzo na plus <3.





O czym trzeba pamiętać wybierając się w podróż poślubną? O dokumentach, panthenolu na oparzenia i żeby nie zapomnieć z hotelu telefonu ;) 

Obsługiwane przez usługę Blogger.