Była w zeszłym miesiącu. Przypomniała mi o tym, że niegdyś
tutaj pisywałam, a następnie przepadłam bez wieści, co mogło dać mylne
wrażenie, że hajtnięcie się przypomina zsyłkę na Sybir albo do miejsca, gdzie
Internet jest na żetony. Że kierat obowiązków nie daje wytchnienia, a
najsłodszą melodią jest rytm klepanych kotletów i monotonne buczenie odkurzacza.
TO NIE PRAWDA. Tzn. kocham mięso i ostatnio mam wrażenie
przyrośnięcia magicznej ściereczki z Biedronki do dłoni, ale to reorganizacja życia zasiała
pustkę wśród wpisów. Albo moje lenistwo. Któreś na pewno.
Rocznica ślubu jak to rocznica każdej innej sprawy jest
dobrym tematem do przemyśleń i podsumowań. Wśród nich o pierwsze miejsce walczy
zapytanie – czy w ogóle warto brać ślub? Pomijam oczywiście kwestię najlepszej w życiu kiecki, marzeń o zdjęciach niczym z
okładki Vogue’a a efektów jak z magazynu młodego działkowicza. Wiadomym jest
też, że po życzeniach ślubnych z nieba lecą dolary albo inne prezenty od Janusza
i Grażynki – Twoich ulubionych weselnych gości. Istny deszcz talerzy,
odkurzaczy i ręczników, któremu możesz zapobiec tworząc wcześniej listę, czyli
wykazując pewną dozę inteligencji. Co jeszcze może przekonać do ślubu?
Ideowcy sprytnie ułożonymi miejscami siedzącymi mogą zjednoczyć rodzinę,
wywrotowcy ją podzielić. Może Ci się uda i nie podpiszesz intercyzy. Albo
podpiszesz. Słowem – dla każdego coś miłego. Wśród tych plusów jeden króluje na
liście niczym Korwin - najlepsze jest
życie PO ŚLUBIE.
Serio, decyzja o zamążpójściu była jedną z najlepszych, jeśli
nie najlepszą (a za niezłą uważałam kupno Furbiego zamiast nart) w całym moim
25 letnim życiu. Wiadomo, u każdego może być inaczej (choć mam nadzieję, że
nieczęsto się to zdarza). Ale nasz rok po ślubie jest nawet lepszy niż okres
narzeczeństwa.
Po pierwsze – skończyły się dojazdy. Już nigdy więcej nie wydam
na busa, żeby zobaczyć swojego męża! Witajcie w krainie oszczędności. Po drugie
mieszkanie razem = urządzanie domu (najpierw bloku) = lepsze niż kupowanie
butów i torebek! Kusi mnie zrobienie wpisu o inspiracjach mieszkaniowych i efektach
ciułania $ na remont, dostałam się w końcu na dorosły poziom zakupów, będący na
równi z posiadaniem oszczędności przed 10-tym każdego miesiąca (niemożliwość). Po
następne – najukochańsza osoba u swojego boku to największe szczęście. Muszę
przeprosić się z Paulo Coelho i wyszukiwarką cytatów – to prawda i o tym trzeba
rozmawiać, jak mawia największe osiągnięcie feministek od czasów aborcjostatku–
Magdalena La Mania Ogórek.
Swoją przygodę poślubną rozpoczęliśmy w iście raperskim stylu.
Po prostu na blokach. Przetykana była ona moimi dojazdami do pierwszej pracy w
poważnej SA, której historia przypomina okładkę ostatnich wydań o Durczoku,
dlatego jak każdy w tej sytuacji napiszę o czymś innym. Żyliśmy sobie i żyliśmy
- aż tu nagle nadarzyła się sposobność przeskoczenia z w/w bloku do domu. Czy
ktoś by z tego zrezygnował? No właśnie. I tak oto nasza miłosna historia toczy
się teraz na własnym podwórzu wśród drzew, koni a nawet dwóch kurek - otoczona
dawnym płotem z maxmodels. Jak wygląda życie w mieście, w którym jest ustawowe
święto chlebka a niedaleko od niego można zgarnąć koronę królowej kapuchy?
Zobaczymy ^^ Póki co noszę order wiejskiej księżniczki przyznany mi przez Emi. Z dumą, bo mamy tu swoje królestwo ;)