Copyrights @ Journal 2014 - Designed By Templateism - SEO Plugin by MyBloggerLab

piątek, 25 lipca 2014

RZYM - podróż poślubna w skrócie



Po wzruszających zaślubinach i przyjęciu weselnym, które spełniło moje odkryte na blogu marzenia m.in.:

1) TEN MĘŻCZYZNA NA MĘŻA,  w końcu uwiódł mnie skutecznie zbiorem zadań do matmy, chociaż na nią nie chodziłam i piórnikiem w pokemony za podlotka,
2) Niezaliczenie gleby podczas pierwszego tańca, nie w pierwszej minucie,
3) Suknia od projektanta (rodzice -  kocham Was!!!!),
4) Jedzenie, mnóstwo jedzenia, wszędzie jedzenie,

5) Goście zadowoleni bądź udający zadowolenie ;).


Przyszedł czas na małżeński obowiązek zagraniczny -  zwany powszechnie podróżą poślubną. Nie ma biedy (dzięki Wam goście weselni! Wiedziałam, że kwiatami prądu i wycieczki nie opłacę!)), lot do kolebki romantyczności klepnęliśmy – podekscytowani (ja) wizją  spędzenia miłośnie tygodnia w Rzymie, wybraliśmy termin. Najgorszy ever. My i tysiące pielgrzymów z całego świata, udaliśmy się do Włoch, każdy w innym celu. Ja pojeść pizzy, przytulać się ile wlezie i opalić pośladki, a reszta- wiadomo. Nie popełnijcie tego błędu co ja i znajcie się na kalendarzu. A jak chcecie, żeby było romantycznie to idźcie na randkę do Maka. Rzym - owszem, przepiękny, potykałam się o zabytki. Obywatelom w skarpetach wystających z sandałów o nośnych imionach Grażyna/Zbyszek i  o dyskretnej woni cebuli(4 euro za kawę?! Wypiję z termosu!) też się podobał. Ponawiam, wybierzcie inny termin. Oh wait, przecież bonusu w postaci takiego problemu nie będzie na świecie już nigdy więcej.




Ponieważ biuro podróży ITAKA przygotowało dla nas mnóstwo atrakcji łamiących morale w postaci niejadalnych posiłów o konsystencji rzygowinek, obrazu murzynków zbierających bawełnę nad małżeńskim łożem i braku kompetencji przewodnika, który równie dobrze mógłby oprowadzać nas po Sosnowcu – większość czasu staraliśmy się spędzać na własną rękę, po prostu ciesząc się sobą. I udało się, psioczenie na wspólnego wroga (ITAKA) dało efekt w postaci- zera spinek, chodzenia własnymi ścieżkami i zgapiania od miejscowych gdzie jedzą/co piją/i dlaczego to jest takie dobre. 
W naszej miejscowości czas się zatrzymał na latach 90’, żałuję, że wyrzuciłam świecące adidasy i karteczki z segregatora, mogłabym wymienić się tu za makaron. Ale za to niespieszna atmosfera zawieszona pomiędzy zabytkami a morzem sprzyjała rozmowom i nadrabianiu zaległości czytelniczych.  Wyszło bardzo na plus <3.





O czym trzeba pamiętać wybierając się w podróż poślubną? O dokumentach, panthenolu na oparzenia i żeby nie zapomnieć z hotelu telefonu ;) 

Obsługiwane przez usługę Blogger.